środa, 8 lipca 2015

Eliza Kennedy "Biorę sobie ciebie" | Recenzja



Nadszedł sezon urlopowy. Czas beztroskiego wylegiwania się na plaży (no, chyba, że jesteście rodzicami małych dzieci;)), odpoczynku, relaksu... Wtedy większość czytelników stawia na lekką, nieskomplikowaną literaturę. I właśnie dzisiaj mam dla was propozycję typowo "urlopową". Mowa o debiutanckiej powieści Elizy Kennedy "Biorę sobie ciebie", którą właśnie wydało Wydawnictwo Prószyński i S-ka.

Lily wkrótce ma wyjść za mąż. Jej narzeczony Will jest ideałem. Inteligentny, przystojny, młody archeolog, a na dodatek do szaleństwa zakochany w Lily. Jednak Lily ma mnóstwo wątpliwości. Termin ślubu zbliża się wielkimi krokami, a Lily nie wie, czy powinna wyjść za Willa. Kobieta zamiast śniadania lubi wypić kilka drinków, nie potrafi dochować wierności jednemu mężczyźnie, a jej życie jest niekończącą się imprezą. Will nic nie wie o przeszłości swojej wybranki. Sprawy nie ułatwiają najbliżsi Lily. Lily nigdy nie nauczyła się, jak powinna funkcjonować rodzina. Do dnia ślubu zostało zaledwie kilka dni, a Lily wciąż waha się, czy odwołać ślub czy poddać się biegowi wydarzeń.

"Biorę sobie ciebie" czyta się łatwo i szybko. Bardzo przyjemne czytadło. Na plus zdecydowanie przemawia błyskotliwy i lekki styl Elizy Kennedy. Autorski debiut Kennedy to niewymagająca komedia romantyczna. Cała historia jest trochę niewiarygodna i zdecydowanie przerysowana, ale nie wpływa to znacząco na jej atrakcyjność. To jedna z tych książek, które czyta się z przyjemnością, nawet jeśli podczas lektury wyłapujemy pojedyncze błędy. Mimo iż nie czułam żadnej więzi z bohaterką, szczerze ją polubiłam. Lily na początku wydaje się być bezmyślną idiotką, zainteresowaną tylko seksem i wódką. Wraz z rozwojem akcji poznajemy drugie oblicze bohaterki. Dowiadujemy się, co wpłynęło na to, że Lily żyje w ten sposób, stykamy się z niełatwą przeszłością Lily. Kennedy krok po kroku wtajemnicza nas w świat swoich bohaterów, kluczy, podsuwa luźne myśli, by rozbudzić ciekawość w czytelniku.

Zakończenie powieści jest zdecydowanie najsłabszą stroną książki. Odnoszę wrażenie, iż Elizie Kennedy zabrakło wyobraźni i poczucia rzeczywistości. Scena, kiedy Lily uczestniczy w przesłuchaniu swojego klienta przez prawnika strony przeciwnej, jest wręcz ośmieszająca, a nie zabawna. Trudno mi uwierzyć, że Kennedy, która przez kilka lat praktykowała w kancelarii na Manhattanie, mogła w ogóle wpaść na takie rozwiązanie. Podobało mi się osiemdziesiąt procent tej książki. Ostatnie dwadzieścia to totalne nieporozumienie. Nazywanie Lily Widler "nową Bridget Jones" jest krzywdzące dla tej drugiej. "Biorę sobie ciebie" to powieść, którą czyta się z lekkim przymrużeniem oka. Lektura należy do przyjemnych, ale w życiu nie zgodzę się z porównaniem bohaterki książki Elizy Kennedy z postacią wykreowaną przez Helen Fielding. Nie ta liga.

"Biorę sobie ciebie" przeczytałam w jeden dzień. Książka okazała się być wciągająca. Odprężyłam się przy tej lekturze, mimo jej wszystkich niedociągnięć. Polecam jako typowo "urlopową" pozycję. Jest miło, łatwo, ale bez rewelacji. 

Dziękuję Wydawnictwo Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Eliza Kennedy "Biorę sobie ciebie"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2015
ilość stron: 448
data premiery: 09.06.2015

6 komentarzy:

  1. Brak rewelacji ostudził mój zapał i chęć na zapoznanie się z tą książką :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostatnio zostałam zauroczona inną nowością tego wydawnictwa ,,Słowa pamięci", a u mnie konkurs z ,,Ekstraktem z kwiatu orchidei". Ta też mnie jednak kusi bo po prostu lubię takie lekkie lektury :)
    Moje-ukochane-czytadelka

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z opinią, że to zdecydowanie urlopowo-leżakowa pozycja :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Okładka ładna - to już jeden plus :) Poza tym mam teraz ochotę na takie właśnie łatwe, niezobowiązujące ksiązki :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadzam się w 100 procentach z pierwszym akapitem :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobra lektura na leżing na kocingu :)

    OdpowiedzUsuń