sobota, 18 lipca 2015

Wywiad | Róża Lewanowicz: "Całe moje życie zdeterminowane jest przez słowo pisane."

Najnowsza powieść Róży Lewanowicz, "Przebudzona" już w księgarniach

Kim jest Róża Lewanowicz, autorka świetnie przyjętej przed czytelników "Porwanej" i rewelacyjnej kontynuacji pod tytułem "Przebudzona"? Pisarka nie pojawia się w mediach, a zamiast Lewanowicz przemawia jej twórczość. Przegląd czytelniczy postanowił jednak to zmienić i zadał autorce kilka pytań. Przekonajcie się sami, co z tego wynikło. 

Podczas lektury „Porwanej” i „Przebudzonej” często zastanawiałam się, skąd u Pani taka świetna znajomość reguł panujących w polityce, wojsku, CBŚ-u? Jak udało się Pani odnaleźć połączenie pomiędzy tymi światami?

Na regułach panujących w wojsku znam się trochę z racji kontaktów zawodowych z branżą, które w tej chwili już się urwały. Na policji, a już zwłaszcza na polityce, nie znam się wcale. Rzeczy, o których piszę, są wynikiem subiektywnych obserwacji i odczuć. Nawet jedna ze znajomych osób, pracująca kiedyś w policji, zarzuciła mi prezentowanie „cukierkowego” obrazu tego rodzaju służb, bo prawda jest zupełnie inna. Podobnie kolega, który był kilka razy w Afganistanie, miał mi za złe kilka nieścisłości. Zapytałam go jednak, czy chciałby, abym ze szczegółami opisywała wygląd i położenie bazy albo panujące w niej zasady. Przyznał, że nie byłoby to korzystne, zwłaszcza że wtedy nasze wojska jeszcze tam były. 
Obecnie pracuję w warszawskiej korporacji i już wiem, że kiedyś napiszę o tym środowisku jakąś powieść, ale wiem też, że nie będzie ona odzwierciedlała rzeczywistości stuprocentowo, lecz posłuży mi jako didaskalia dla głównego wątku. Jeśli jednak moje przedstawianie fikcyjnego świata robi wrażenie tak bardzo realnego, to bardzo się cieszę.

Czym interesuje się kobieta, która pisze męską powieść?

Nigdy nie myślałam o swoich powieściach w kategoriach płci, a gdy dłużej się nad tym zastanowię, postrzegam całą tę historię jako bardzo kobiecą, a nawet romansową, bo w centrum mojej uwagi wciąż niezmiennie pozostaje małżeństwo Meyerów i ich uczuciowe perypetie. Także moje zainteresowania są mocno kobiece, to znaczy obracają się wokół robótek ręcznych, oglądania baletu na Youtube i rozmyślaniu o wyborze garderoby na kolejny dzień. Stanowią one przeciwwagę do tego, co robię zawodowo, bo od kilku lat pracuję w branżach zdominowanych przez mężczyzn i raczej te zajęcia wpływają na tematykę moich powieści.

Zastanawiam się, czy bohaterowie Pani powieści mają swoje pierwowzory w rzeczywistości?

Bardzo często jestem utożsamiana z osobą Justyny, ale nie jest to słuszna ocena. Ona, jej powieściowy mąż oraz Krokodyl są całkowicie zmyślonymi postaciami, które uosabiają moje, bardzo młodzieńcze, przeżycia i pragnienia. Natomiast w twarzach otaczających ich ludzi coraz częściej odnajduję rysy osób, z którymi się zetknęłam i których historie, opowiadane przy niezobowiązujących spotkaniach, zrobiły na mnie wrażenie. Co ciekawe, na co dzień o nich nie myślę, ale gdy siadam do pisania, one do mnie wracają, jakby chciały być opowiedziane. Uświadomił mi to jeden z kolegów, który powiedział, że niektóre postacie są nie do pomylenia z innymi i że od razu wiedział, że opisuję tę konkretną osobę z naszego otoczenia. Oznacza to, że odbieram to, co dzieje się wokół mnie, o wiele intensywniej, niż mogłabym przypuszczać.

Czy rzeczywiście mężczyźni boją się silnych kobiet i uciekają, tak jak Łukasz, gdy dowiedział się o przeszłości swojej żony?

Nie postrzegam w ten sposób wszystkich mężczyzn, choć muszę przyznać, że widziałam wielu, którym silne kobiety przeszkadzają, jakby stanowiły coś w rodzaju zagrożenia dla ich pozycji. Ale Łukasz ma swoją historię. Jeśli ktoś bliżej przyjrzy się osobie jego matki, zrozumie, że właśnie w relacji z nią ukrywa się odpowiedź na ten rodzaj niedojrzałości. Nie chcę zdradzać szczegółów – wątek ten pojawi się w finałowej części.

Skąd w ogóle pomysł na tak, przyzna Pani sama, oryginalną powieść?

Trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie. Wszystkie pomysły na fabuły – a jest ich wiele – pojawiają się w mojej głowie pozornie znikąd. Ale myślę, że chodzi o to odbieranie rzeczywistości, o którym wspominałam wcześniej. Jakieś zdarzenie, film, czyjaś historia zrobiły na mnie tak duże wrażenie, że choć na co dzień o tym nie myślę, moja podświadomość chce się z tym jakoś uporać i robi to poprzez pisanie. Zresztą, w chwili, gdy kolejne strony powieści zapełniają się treścią, zachodzą we mnie oczyszczające zmiany. Na przykład niepokoi mnie sytuacja polityczna w naszym kraju, więc tworzę własną wersję zdarzeń, żeby to sobie poukładać w głowie i emocjach. Ciekawie się robi, gdy po fakcie okazuje się, że coś z tej fikcji jest prawdą, a tak miało miejsce w przypadku jednego z wątków „Porwanej”.

Jednoznaczne zaklasyfikowanie „Porwanej” czy „Przebudzonej” do gatunku literackiego sprawia trudność. Jak sama autorka opisałaby swoją twórczość?

Tak, nie jest to łatwe. Czasem ktoś pyta mnie o gatunek i zaczynam się plątać w zeznaniach. Dla mnie jest to romans, opowiadający o walce o małżeńskie szczęście z sensacyjno-kryminalną otoczką. Nie planowałam napisania kryminału czy thrillera; byłam wręcz przekonana, że to gatunki, których nie udźwignę warsztatowo.

Kim jest Róża Lewanowicz?

Pisarzem, który nie zawsze ma możliwość pisania tego, co chce i ile chce. Całe moje życie zdeterminowane jest przez słowo pisane; jeśli nie opiszę swoich przeżyć, na przykład w formie pamiętnika czy wpisu na blogu, one zaczną mnie tłamsić i nie pozwolą iść dalej. Możliwość ekspresji w formie powieści była dla mnie zaskoczeniem, choć muszę przyznać, że bardzo miłym. 

Co dalej? Czy był to jednorazowy flirt w dwóch aktach czy planuje Pani związać się z literaturą na stałe?

Gdybym miała tylko taką możliwość, zajmowałabym się samym pisaniem, w tym powieści. Mam dużo pomysłów, dwa z nich zmaterializowały się w postaci skończonych książek o zupełnie niesensacyjnym charakterze, trzy inne są rozpoczęte. No i chcę zamknąć historię Łukasza i Justyny w trzeciej, finalnej części. Długi czas złościłam się na fakt, że moje życie nie może wyglądać w ten sposób, że skupiam się tylko na pisaniu. Jednak teraz dostrzegam wiele pozytywnych stron tej sytuacji. Od zeszłego roku mam naprawdę ciekawą pracę, w którą chcę się zaangażować, nie tylko dlatego, że pozwala mi spłacać kredyt mieszkaniowy. Odnalazłam dawno zapomnianą pasję rękodzieła i trudno przewidzieć, dokąd mnie to zaprowadzi. Dzięki tym i innym doświadczeniom, niektórym bardzo trudnym, zmieniam się, inaczej patrzę na świat, co ma też wpływ na moje pisanie. Gdybym kontynuowała opowieść o Meyerach zaraz po skończeniu „Przebudzonej”, byłaby to inna powieść, niż ta, która powstaje. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz