środa, 6 maja 2015

Dorota Schrammek "Stojąc pod tęczą" | Recenzja



Niewielka objętość - bo zaledwie 200 stron - ale za to jaka treść! Debiutancka powieść Doroty Schrammek zaczyna się szablonowo - cztery przyjaciółki, kłopoty z mężczyznami, zdrady, rozstania. A jednak, kiedy jedna z głównych bohaterek zachoruje na śmiertelną chorobę, powieść przybierze całkiem inny, nowy kształt. Książka Doroty Schrammek to opowieść o kobietach, spośród których jedna stoi pod tęczą, wspina się i przygotowuje do odejścia. Tak pisać o chorobie i śmierci potrafi tylko Dorota Schrammek.

Patrycja ma żal do ojca. Jej skomplikowane relacje z tatą na dobre uniemożliwiły jej stworzenie związku z mężczyzną. Aneta jest żoną i matką trzech synów. Od lat łączy obowiązki domowe z pracą na etacie. Jest zmęczona natłokiem zajęć, zwłaszcza że mąż wcale nie wspiera Anety w jej staraniach. Magdalena jest "królewną" swojego ojca. Od najmłodszych lat rozpieszczana, "córeczka tatusia". Ma dość. Nie chce, aby ojciec dłużej kontrolował jej życie i wybierał mężczyzn, z którymi córka mogłaby się związać. Jagoda postawiła wszystko na jedną kartę i wdała się w romans z przystojnym Francuzem. Znudzona rutyną małżeńską szuka wrażeń w ramionach innego mężczyzny i snuje marzenia o wspólnej przyszłości z kochankiem. Patrycja, Aneta, Magdalena i Jagoda pracują w szczecińskiej agencji nieruchomości. Przez lata wspólnej pracy zdążyły poznać się dobrze i zaprzyjaźnić. Kiedy jedna z nich zaczyna chorować, każda z kobiet zatrzymuje się na chwilę, aby spojrzeć inaczej na swoje życie. 

"Stojąc pod tęczą" zachwyca prostotą i bezpośrednim stylem. To napisana krótkimi, mocnymi zdaniami opowieść o życiu oraz pożegnaniu z doczesnością. Dorota Schrammek zmusza swoje bohaterki i czytelnika, aby zatrzymać się i zastanowić się, co tak naprawdę jest w życiu ważne. Powieść zyskała uniwersalny wydźwięk poprzez wykreowanie różnych typów osobowości bohaterek, kobiet w różnym momencie swojego życia. Każda z pań znajdzie w książce Doroty Schrammek coś dla siebie. "Stojąc pod tęczą" to historia przyjaźni i miłości, która nie pozwala człowiekowi odejść, nawet wtedy gdy ukochana osoba wbija nóż prosto w serce. Przepiękna opowieść o ludziach, którzy potrafią żyć ponad podziałami i stawią się zawsze tam, gdzie bliska osoba znajduje się w potrzebie. To również książka o pogodzeniu się z trudną przeszłością, pokonaniu własnych lęków i odnalezieniu w sobie odwagi, aby naprawić to, co zostało zniszczone.

Dorota Schrammek pięknie pisze o wartości przyjaźni i małżeństwa. Przekonuje nas, iż nie warto poddawać się w poszukiwaniu bratniej duszy, osoby, która może uczynić nasze życie bardziej wartościowym. Nikt z nas nie wie, ile czasu mu zostało. Autorka przypomina, iż chorują również osoby młode, kobiety, które, jak mogłoby się wydawać, miały całe życie przed sobą. W "Stojąc pod tęczą" próbuje pogodzić się z nieuniknionym. Pisze o potrzebach ludzkiego serca. Ale jak pisze! Subtelnie, delikatnie, z empatią. Debiutancka powieść Doroty Schrammek, mimo iż krótka, stanowi pełen obraz dojrzałej, ambitnej kobiety, która pisze o sprawach ważnych, niebanalnych. Debiut autorki jest debiutem skończonym, niepozostawiającym wątpliwości co do natury dalszych losów Doroty Schrammek. Ta kobieta zdecydowanie powinna pisać!

"Stojąc pod tęczą" dostarczyła mi wielu wzruszeń i radości. Kiedy skończyłam czytać ostatnią stronę, przez dłuższą chwilę wpatrywałam się oniemiała w ostatnie zdanie. Tego właśnie potrzebują czytelnicy. Wstrząsu, złapania za gardło, prostoty wypowiedzi i... piękna. Bardzo udany debiut!

Dziękuję Wydawnictwu Świat Książki za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Dorota Schrammek "Stojąc pod tęczą"
Wydawnictwo Świat Książki, 2015
ilość stron: 200
data premiery: 18.03.2015

wtorek, 5 maja 2015

Katarzyna Bonda "Okularnik" | Recenzja przedpremierowa




Któż spośród osób, które mają jakiekolwiek pojęcie o współczesnej polskiej literaturze, nie słyszał nazwiska "Katarzyna Bonda"? Nawet jeśli w przeszłości znalazły się takie osoby, po premierze i sukcesie "Pochłaniacza" każdy usłyszał o kobiecie, którą okrzyknięto królową polskiego kryminału. 20 maja na rynku ukaże się najnowsza powieść autorki, kontynuacja bestsellerowego "Pochłaniacza", "Okularnik". Jednego nie można zarzucić Bondzie: do swojej pracy przygotowuje się perfekcyjnie. I w tym tkwi szkopuł. Czy książka może być... tak perfekcyjne dopracowana, że aż przesadzona?

Sasza Załuska przybywa do Hajnówki, aby spotkać się z Łukaszem Polakiem - głównym podejrzanym w sprawie o kryptonimie "Czerwony Pająk", a jednocześnie ojcem dziecka Saszy i jej były kochankiem. Na miejscu okazuje się, iż Polak został zwolniony z prywatnej klinki psychiatrycznej i nie znane jest miejsce jego pobytu. Podczas poszukiwań Polaka, Sasza miesza się na miejscu w sprawę porwania świeżo poślubionej małżonki lokalnego biznesmena, Piotra Bondaruka. Iwona zniknęła bez wieści chwilę po ślubie. Podejrzenia padają na Bondaruka, gdyż Iwona jest już trzecią zaginioną kobietą Piotra. Mężczyzna prowadzi w Hajnówce - miejscu, gdzie mieszają się kultury polska i białoruska - ciemne interesy. Tymczasem lokalna policja otrzymuje zawiadomienie o odnalezieniu kolejnej ludzkiej czaszki. Sprawa zdaje się mieć swoje źródło w latach 40. ubiegłego stulecia. 

W "Pochłaniaczu" wiodącą metodą kryminalną była osmologia - badanie zapachu. W "Okularniku" Bonda opisuje antroposkopie - metodę rekonstrukcji twarzy na podstawie czaszki. Tak jak w przypadku poprzedniej części tetralogii kryminalnej, możemy liczyć na doskonałe przygotowanie merytoryczne autorki. Bonda ma pojęcie i wie, o czym pisze. Jak sama przyznaje, nie tworzy książki korzystając z pomocy Google. Musi przeżyć, zobaczyć, usłyszeć, dotknąć, doświadczyć. Rzeczywistość z kart kryminału Bondy nie trzeszczy. Podczas lektury towarzyszy nam odczucie, że "Okularnik" nie został napisany. Został opisany. Katarzyna Bonda tworzy potężne powieści. Dzieła wyróżniające się, nie tylko objętością, ale również zawartością. Bonda wprowadziła do polskiego kryminału szereg innowacyjnych rozwiązań. Szczyt osiągnęła wydając "Pochłaniacza". Co dzieje się, gdy autor znajdzie się już na szczycie?

Oczywiście - pragnie pozostać na szczycie. Pracuje, zbiera materiały, w końcu pisze. Pisze powieść jeszcze bardziej potężną niż poprzednia. Dłuższą, bardziej szczegółową, jeszcze bardziej perfekcyjną. Czasem jednak okazuje się, iż bycie lepszym niż najlepsza wersja samego siebie nie wychodzi człowiekowi na dobre. "Pochłaniacz" mnie zachwycił. Długo zbierałam szczękę z podłogi. Tymczasem "Okularnik"... Jasne, podobał mi się. Kiedy już się rozkręcił. Książka ma aż 850 stron, z czego ponad 250 to przydługi i, niestety, średnio porywający wstęp. Bonda ma doprawdy wspaniałą i arcyciekawą historię do opowiedzenia. Odnoszę jednak wrażenie, iż zbyt długo droczy się z czytelnikiem, zbyt wolno wprowadza poszczególnych bohaterów na scenę, perfekcyjnie kreśli tło, przygotowuje na to, co ma nastąpić. Moim skromnym zdaniem można było zadbać o oprawę, równocześnie snując właściwą fabułę. Książka jest za długa o jakieś 300 stron. Bonda chciała przeskoczyć samą siebie z "Pochłaniacza" i przesadziła. To widać. "Pochłaniacz" skradł moje serce z marszu, tymczasem "Okularnik" musiał bronić się przez długi czas.

Nie zawsze to, co skomplikowane i rozbudowane jest lepsze od tego, co proste i napisane w sposób zwięzły, czego najlepszym dowodem jest nowa książka Katarzyny Bondy. "Okularnik" to świetna powieść, ale zbyt perfekcyjna, by mogła zostać łatwo strawiona. Bonda, pisząc "Okularnika", połączyła współczesne zaginięcie młodej kobiety z historią pogromu wsi prawosławnej. Połączenie wybuchowe i doprawdy niezwykle interesujące. "Okularnik" to wciąż bardzo dobra literatura, chociaż na dobre wyszłoby książce, aby nie była aż tak przekombinowana.

Dziękuję Wydawnictwu MUZA SA za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Katarzyna Bonda "Okularnik"
Wydawnictwo MUZA SA, 2015
ilość stron: 848
data premiery: 20.05.2015

piątek, 1 maja 2015

Jørn Lier Horst "Psy gończe" | Recenzja przedpremierowa



"Psy gończe" to kolejna, po zbierającym rewelacyjne opinie "Jaskiniowcu", powieść Jørna Lier Horsta wydana w Polsce. Tym razem śledczy William Wisting ze ścigającego zamienia się w... ściganego. "Psy gończe" to nie tylko świetny kryminał, ale również psychologiczna powieść o policjancie, który pracy w policji poświęcił całe swoje życie. Co otrzymał w zamian? Oskarżenia o spreparowanie dowodów w sprawie, zawieszenie w czynnościach służbowych, kryzys w związku. William Wisting jest na zakręcie. A Jørn Lier Horst - w fenomenalnej formie.

Dziennikarka Line Wisting otrzymuje informację, iż w jutrzejszym wydaniu gazety ma ukazać się obszerny artykuł na temat jej ojca, śledczego Williama Wistinga. Dziennikarze wietrzą sensacje, gdy oskarżony i skazany za porwanie oraz morderstwo młodej dziewczyny wskazuje Williama Wistinga jako policjanta, który siedemnaście lat temu podmienił i sfałszował kluczowy dowód w jego sprawie. Line nie wierzy w winę ojca. Kiedy otrzymuje telefon o odnalezieniu ciała niezidentyfikowanego mężczyzny, postanawia jak najszybciej zgromadzić materiał na pierwszą stronę, aby zdjąć z okładki artykuł o Williamie. Tymczasem Wisting zostaje zawieszony w czynnościach służbowych i musi na własną rękę znaleźć dowody na swoją niewinność. Postanawia ponownie przyjrzeć się sprawie porwania i morderstwa nastoletniej Cecilii Linde. Nadal jest pewny, że schwytali właściwego człowieka, jednak pojawia się coraz więcej wątpliwości. Line odkrywa, iż morderstwo tajemniczego mężczyzny może być w jakiś sposób związane ze sprawą, jaką przed laty zajmował się jej ojciec. 

"Psy gończe" to najbardziej utytułowana powieść Horsta. Ani trochę mnie to nie dziwi. To książka, którą pochłania się błyskawicznie. Rewelacyjny kryminał, napisany według prostej konwencji: krótkie, chwytliwe rozdziały, każdy zakończony w takim momencie, aby maksymalnie podkręcić zainteresowanie czytelnika. Dwa śledztwa, stopniowo przenikające i uzupełniające się nawzajem. A do tego trafne spostrzeżenia o tematyce społeczno-obyczajowej. Horst rzetelnie objaśnia motywy, jakie kierują człowiekiem. Granica pomiędzy złem a dobrem jest bardzo cienka. Autor skupia się na starannym opisaniu przejścia przez linię podziału. Poświęca dużo uwagi ludzkiej naturze, pisze o satysfakcji w pracy policjanta, porusza kwestię odpowiedzialności za cudze życie i zdrowie. "Psy gończe" to coś więcej niż tylko dobry kryminał. To studium ludzkiej psychiki, doskonały portret psychologiczny człowieka w momencie próby. 

Uwaga! "Psy gończe" uzależniają! Czytałam w każdej wolnej (i nie tylko) chwili. To książka, dla której warto zarwać noc, a po skończeniu lektury z podziwem powiesz "wow, to jest TO". Nie mam żadnych zastrzeżeń do powieści. Jørn Lier Horst w rewelacyjny sposób połączył ze sobą dwie sprawy na przestrzeni niespełna dwudziestu lat i ukrył prawdę gdzieś głęboko, a jednocześnie.. tak blisko. "Psy gończe" to kawał dobrej literatury. Dopracowanej, starannej, wyrazistej. Wyróżnia się nie tylko wartą akcją i trafnymi spostrzeżeniami natury psychologicznej, ale również intrygującymi opisami metody pracy śledczych. Dzięki Horstowi każdy z nas może nauczyć się ściągać odciski palców! A to nie wszystko. Takich smaczków jest o wiele, wiele więcej.

Przyznam, iż nie do końca po drodze mi z tak wychwalaną i docenianą skandynawską powieścią kryminalną. Uważam, iż Skandynawowie lubią owijać w bawełnę i nierzadko zdążę wynudzić się, zanim akcja nabierze tempa. "Psy gończe" są inne. Już od pierwszej strony dałam porwać się historii. Dzieje się dużo, napięcie towarzyszy czytelnikowi od początku aż do zaskakującego zakończenia. Horst trafia prosto do odbiorcy. Bardzo, bardzo mocno polecam.

Dziękuję Wydawnictwu Smak Słowa za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Jørn Lier Horst "Psy gończe"
Wydawnictwo Smak Słowa, 2015
data premiery: 06.05.2015

środa, 29 kwietnia 2015

Gabriela Gargaś "Droga do domu" | Recenzja



Bohaterki najnowszej powieści Gabrieli Gargaś, wydanej przez Wydawnictwo Filia "Drogi do domu" musiały wyruszyć w podróż, aby obrać właściwy kierunek i przekonać się, gdzie jest ich dom. Kilka kobiet w różnym wieku, z różnym bagażem doświadczeń, przepiękna, nadbałtycka sceneria, piaszczyste plaże, szum fal. Tego możecie spodziewać się po książce Gabrieli Gargaś. Obudziła się we mnie tęsknota i odliczam dni, kiedy znów zamoczę stopy w zimnym, urokliwym Bałtyku. W oczekiwaniu na wakacje musiała wystarczyć mi historia opowiedziana w "Drodze do domu". Na szczęście, nie był to tylko marny substytut. 

Ewa ma dość kolejnych awantur i czekania w domu, aż ukochany wróci z pracy. Rozstaje się z Pawłem i chwilowo wprowadza się do swojego brata Michała. Nie ma pomysłu na swoje dalsze życie. Alicja samotnie wychowuje synka i wciąż nie może pogodzić się z przedwczesną śmiercią męża. Matylda kiedyś miała szczęśliwą, kochającą się rodzinę. Sekunda nieuwagi wystarczyła, aby stracić najcenniejszą osobę oraz rozbić małżeństwo Matyldy i Miłosza. Rodzice Majki wyjechali do Anglii w pogoni za "lepszym życiem". Dziewczyna ma żal do matki, że ta ją zostawiła. Majka za wszelką cenę pragnie wyrwać się z rodzinnego miasteczka. Namawia ukochaną babcię Antoninę, żeby wyruszyły w podróż. Tym samym pomaga babci zrealizować jej największe marzenie, aby odwiedzić przyjaciółkę, która mieszka nad morzem. Antonina w przeszłości kochała dwóch mężczyzn - Janka, który ją oszukał i zostawił oraz Staszka, za którego wyszła za mąż. Dziś starsza kobieta we wspomnieniach powraca do tamtych dni. Pięć kobiet, które w wyniku spontanicznych decyzji, zbiegów okoliczności i marzeń wyrusza we wspólną podróż starym busem. Podróż, która na zawsze odmieni ich życie.

"Droga do domu" to prawdziwa, pełna ciepła i nadziei historia o tym, jak trudno dźwigać nam życiowy bagaż doświadczeń, kiedy w sercu wciąż tkwi ból. Opowieść o poszukiwaniu ukojenia, wybaczeniu i akceptacji trudnej przeszłości. Kobiety w różnym wieku i w różnym momencie swojego życia przekonują nas, co w życiu naprawdę jest ważne. Nie ma gotowej recepty na szczęście, związek, miłość. Nie ma jednej miłości, jednego sposobu kochania, tak jak i nie ma dwóch takich samych osób. Każdy inaczej radzi sobie z bólem, każdy z nas kocha inaczej. Gabriela Gargaś wykazuje empatię i zrozumienie dla każdego rodzaju miłości, bólu, straty. Czy ból matki, która straciła dziecko jest większy od cierpienia kobiety, która rozstała się z ukochanym mężczyzną lub przedwcześnie owdowiałej młodej dziewczyny? Nikt nie ma prawa osądzać, kto cierpi bardziej. "Droga do domu" to droga do akceptacji tego, co przynosi nam los.

To opowieść, z której czerpie się garściami. Niebanalna, mądra i dojrzała powieść dla kobiet w każdym wieku. Zarówno młode dziewczyny, jak i dojrzałe panie odkryją coś dla siebie. Młoda, szalona, urocza Majka, kobiety w okolicach trzydziestki - Ewa, Alicja oraz Matylda i starsza pani Antonina - jestem przekonana, że każda z czytelniczek znajdzie wśród tego nieco dziwnego i niepasującego do siebie zestawu, coś dla siebie. "Droga do domu" jest wielowymiarowa i wielowarstwowa, co wpływa na jej uniwersalny wydźwięk. Bohaterki są tak od siebie różne, a jednak tak podobne. W miarę rozwoju akcji odkrywamy coraz więcej podobieństw i zaczynamy zazdrościć tym kobietom odwagi. Odwagi do realizacji marzeń w niesprzyjających ku temu okolicznościach. To piękna i pełna życiowej mądrości powieść, którą pochłonęłam z największą przyjemnością. A cudowna, wakacyjna okładka niczym wisienka na torcie dodaje smaku i atrakcyjności.

"Droga do domu" to świetna literatura obyczajowa. Dojrzała, pełna ciepła, dodaje otuchy, stanowi wsparcie w trudnych chwilach. Pachnie wakacjami, nadmorskim powietrzem, goframi z bitą śmietaną i dżemem oraz wędzoną rybą. Cudowna opowieść o wspaniałych kobietach, przeczytajcie koniecznie!

Dziękuję Wydawnictwu Filia za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Gabriela Gargaś "Droga do domu"
Wydawnictwo Filia, 2015
ilość stron: 424
data premiery: 22.04.2015

wtorek, 28 kwietnia 2015

Anna Karpińska "Sakrament niedoskonały" | Recenzja



Anna Karpińska jest lubianą przez czytelniczki autorką powieści obyczajowych. Tym razem pisarka nawiązała flirt z kryminałem. Jej najnowsza książka "Sakrament niedoskonały" jest wynikiem eksperymentu - Anna Karpińska połączyła to, co zna i robi najlepiej - obyczaj z zupełnie nowym dla siebie gatunkiem - powieścią kryminalną. I chociaż mamy tu trupa (i to nie byle jakiego, bo pana młodego!), śledztwo w sprawie morderstwa i mniej lub bardziej udanych detektywów, "Sakrament niedoskonały" to wciąż literatura kobieca. Czy Annie Karpińskiej ten flirt międzygatunkowy wyszedł na dobre?

Blanka nie miała łatwego życia. W końcu, po wielu traumatycznych przejściach wydaje się, że wyszła w końcu na prostą. Bierze ślub z ukochanym mężczyzną. Kiedy jednak pan młody nie budzi się po nocy poślubnej rodzi się podejrzenie, iż został zamordowany. Pierwszą podejrzaną jest Blanka. W miarę rozwoju śledztwa okazuje się, iż relacje pomiędzy poszczególnymi członkami rodziny Donata, zmarłego męża Blanki, były, delikatnie mówiąc, skomplikowane. Każdy mógłby mieć motyw, by pozbyć się mężczyzny. Piętrzą się wątpliwości, a młoda policjanta Gabriela nie zbliża się do rozwiązania zagadki. W niecodziennej sytuacji na jaw wychodzą głęboko skrywane tajemnice, budzą się uśpione emocje.

Historię poznajemy z perspektywy dwóch kobiet - Marzeny, siostry żony zamordowanego mężczyzny oraz Gabrieli - policjantki prowadzącej dochodzenie. I to byłoby w porządku, gdyby nie to, że autorka trochę się zagubiła. Rozpoczęła kilka historii, których nie dokończyła. I tak na początku opowieści odnosimy wrażenie, iż głównych bohaterów jest co najmniej kilkunastu i każdy z nich będzie przedstawiał swój punkt widzenia. W miarę rozwoju akcji okazuje się, iż na scenie zostają tylko Marzenia i Gabriela oraz, oczywiście, Blanka, chociaż pośrednio. Dobrze, że bohaterowie wrócili na swoje miejsce - bliższy i dalszy plan, ale źle, że od początku czytelnik nie ma pewności, kto tutaj króluje i o kim będzie ta historia. Nie zraziłam się jednak tym potknięciem i dałam ponieść się historii. 

Przyznaję, iż mam mieszane odczucia. Z jednej strony - intryga okazała się doprawdy skomplikowana i nieoczywista. Mordercą okazuje się osoba, której nawet nie brałam pod uwagę. Anna Karpińska wtopiła jego tożsamość w tło. Niby jest obok, ale nie zwracamy na niego uwagi. Z drugiej - autorce zdecydowanie lepiej wychodzi pisanie powieści obyczajowych. Policjanci prowadzący śledztwo są mało wiarygodni, ich praca nieprofesjonalna, samo morderstwo jakieś takie groteskowe. Plus za emocje bohaterów, ich skomplikowane relacje, powiązania i uczucia. To najlepiej wychodzi Annie Karpińskiej i "Sakrament niedoskonały" nie jest tutaj wyjątkiem. Czy ten flirt z kryminałem wyszedł autorce na dobre? Na pewno dobrze jest wyjść poza schematy, spróbować czegoś nowego. Książkę nazwałabym raczej lekką, "babską" powieścią o zabarwieniu kryminalnym, niż pełnokrwistym kryminałem. Ale o to chyba chodziło.

Zdecydowanie wolałam Annę Karpińską w "Chorwackiej przystani" czy też "Za jakie grzechy?". "Sakrament niedoskonały" nie zachwyca, chociaż nie mogę powiedzieć, by książka była totalnie nieudana. Miło jest przeczytać, kiedy wpadnie w ręce, ale żeby specjalnie uganiać się za publikacją? Raczej nie. 

Dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzyjnego!

Anna Karpińska "Sakrament niedoskonały"
Wydawnictwo Prószyński Media, 2015
ilość stron: 360
data premiery: 09.04.2015

wtorek, 21 kwietnia 2015

Vera Falski "Za żadne skarby" | Recenzja przedpremierowa



Kim jest autorka powieści "Za żadne skarby"? Nie wiemy. To kobieta z krwi i kości. Przygląda się sobie i innym polskim kobietom. Z jej obserwacji powstała ta książka. Nie wiemy, jak wygląda, gdzie mieszka i pracuje, z kim śpi. Może to i lepiej? Do lektury książki "Za żadne skarby" podeszłam nieświadoma, czego mogę się spodziewać. Miałam wprawdzie pewne podejrzenia i obawy, że powieść okaże się być standardową pozycją klasyfikowaną jako tak zwana "literatura kobieta", ale pudło. Książka "Za żadne skarby" zaskoczyła mnie formą i kierunkiem, jaki obrała.

Ewie udało się wyrwać z rodzinnej wsi na Mazurach i skończyć studia. Jako doktorantka mikrobiologii otrzymuje propozycję wyjazdu na staż naukowy do Paryża. Od kilku lat jest w związku i mieszka z mężczyzną, który może nie jest ucieleśnieniem marzeń każdej kobiety, ale układa im się całkiem nieźle. Jeden telefon zmienia całe życie Ewy. Zmarła ukochana mama dziewczyny. Ewa musi wrócić do znienawidzonej wsi, ojca-pijaka, chorego brata i nieco dziwnych sióstr. Przyjdzie jej zmierzyć się z licznymi problemami zaściankowej rzeczywistości, ale także, ku własnemu zdziwieniu, w Wężówce odnajdzie wielką miłość.

I w tym momencie alarm zawył ostrzegawczo w mojej głowie. Przecież to już było! Okazuje się jednak, że to dopiero początek, a powieść nas jeszcze zaskoczy. Nie chcę zdradzać zbyt wiele z fabuły książki, więc, przynajmniej na razie, musicie uwierzyć mi na słowo. To świeża i soczysta powieść obyczajowa. Wielowątkowa historia o pogodzeniu się z własnym pochodzeniem, tożsamością, odkrywaniu w sobie więzi z miejscem i rodziną. "Za żadne skarby" jest pokrzepiającą opowieścią o kobiecie, której może nie poszczęściło się na starcie, ale postanowiła w końcu zaakceptować to, kim jest i skąd pochodzi. Bo bez tego nasze losy byłyby niepełne, pozbawione korzeni, a co za tym idzie - poczucia przynależności i bezpieczeństwa. Ewa wyrwała się ze znienawidzonej wsi. Opuściła dom rodzinny, jednak los bywa przewrotny. Po kilku latach dziewczyna została zmuszona do powrotu do Wężówki. "Za żadne skarby" to książka o tym, aby nigdy nie mówić "nigdy" i "za żadne skarby". Nigdy nie wiemy, jaką niespodziankę szykuje dla nas los.

"Za żadne skarby" to również dziennikarskie śledztwo, przekręty bogatych i szanowanych biznesmenów oraz... Nie, nic więcej nie powiem! Powieść Very Falski to książka z gatunku tych, o których nie można wiedzieć zbyt dużo. Lepiej dać się zaskoczyć i otrzymać od autorki to, czego się nie spodziewamy. Przyznaję - dałam się nabrać. "Za żadne skarby" jest zupełnie inna, niż się spodziewałam. Potrzebowałam dłuższej chwili, aby dać ponieść się tej historii, zapoznać się z jej bohaterami i przywiązać się do nich. Ale już około 100 strony przepadłam i czytałam wręcz nałogowo. Cały urok powieści tkwi w jej.. normalności. Bohaterowie to ludzie z krwi i kości, ich losy nie odbiegają od historii, jakie pisze nasze życie. "Za żadne skarby" to niezwykła opowieść o zwykłych ludziach.

Polecam książkę wszystkim niedowiarkom, którzy twierdzą, że "literatura kobieca" jest płytka, schematyczna i nie zaskakuje. "Za żadne skarby" to najlepszy dowód na to, że w Polsce można jeszcze napisać "coś innego". Koniecznie wybierzcie się wraz z bohaterami w podróż na Mazury i przekonajcie się sami.

Dziękuję Wydawnictwu Otwartemu za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego!

Vera Falski "Za żadne skarby"
Wydawnictwo Otwarte, 2015
ilość stron: 440
data premiery: 06.05.2015
link do książki: http://bit.ly/VeraFalski

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Wywiad | Lucyna Olejniczak "Bohater mój pan"

fot. Ryszard Dziedzic


Lucyna Olejniczak jako pisarka zadebiutowała na emeryturze. Jak sama przyznaje, nie sądzi, aby miała coś ciekawego do powiedzenia w młodości. Musiała dojrzeć. Dzięki temu czytelnicy mogą cieszyć się dziś literaturą w pełni rozwiniętą, ambitną i przemyślaną. Na rynku właśnie ukazała się najnowsza powieść autorki, „Kobiety z ulicy Grodzkiej. Hanka”. Opowiada dzieje przeklętej rodziny krakowskiego aptekarza Franciszka Bernata. Lucyna Olejniczak zdradza, z czym związana jest historia z klątwą, jak wygląda praca pisarza i kiedy możemy spodziewać się kontynuacji losów Bernatów.

Polacy kojarzą pracę pisarza stereotypowo – sielanka, mnóstwo wolnego czasu, ciepła herbatka, okulary na nosie, kot na kolanach. Proszę powiedzieć, jak to wygląda w praktyce?

Sielanka i mnóstwo wolnego czasu? Chyba nie u nas. W moim przypadku zgadza się tylko ta  herbatka, okulary i czasami kot na kolanach. A ostatnio ukochana szesnastomiesięczna wnuczka, śpiąca w łóżeczku za moimi plecami. Usypia ją stukanie klawiatury. Nie na długo, niestety.

Jako pisarka zadebiutowała Pani już na emeryturze. Wcześniej nie starczało czasu na realizację tych marzeń czy może potrzebowała Pani dojrzeć jako człowiek, by zacząć dzielić się swoimi przemyśleniami?

Przede wszystkim musiałam dojrzeć. Nie sądzę, żebym miała coś ciekawego do powiedzenia w młodości.  Poza tym, moje pisanie miało być pomysłem na wypełnienie emeryckiej bezczynności. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że człowiek na emeryturze ma jeszcze mniej czasu niż podczas pracy zawodowej.

Jak Pani pracuje? Czy jest Pani osobą systematyczną, wszystko ma z góry zaplanowane czy może „idzie na żywioł”?

Niestety, jestem osobą mało zorganizowaną i chaotyczną. Tak w życiu, jak i w pisaniu. Dlatego idę raczej „na żywioł” i zdarza się, że podczas pisania bohater potrafi mi się wymknąć spod kontroli i narzuca inne rozwiązania, niż te, które ja mu wymyśliłam. Złości mnie to, ale często okazuje się, że jednak to on miał rację. Bohater mój pan.

Pani najnowsza powieść „Kobiety z ulicy Grodzkiej. Hanka” opowiada historię przeklętego rodu krakowskiego aptekarza Franciszka Bernata. Czy jest to opowieść fikcyjna, a może sugerowała się Pani rzeczywistością?

Fikcja, rzecz jasna. Niemniej jednak historia z klątwą jest wzięta z moich rodzinnych opowieści. Siostra mojej babci przeklęła w podobnych okolicznościach syna najbogatszych gospodarzy we wsi. Podobnie jak Hanka z mojej powieści, zmarła zaraz po porodzie, z tą jednak różnicą, że jej dziecko gdzieś zaginęło. Mówiono później, że pozbyła się go sama rodzina chłopaka, żeby nie chodziło potem po wsi jak żywy wyrzut sumienia. Teraz obserwuję losy pewnego znanego polityka o tym samym nazwisku i zastanawiam się, czy to potomek tamtej, „przeklętej” rodziny. Jak na razie, radzi sobie dobrze.

Dlaczego zdecydowała się Pani umieścić fabułę swej nowej książki właśnie na przestrzeni XIX i XX wieku?

Ponieważ lubię XIX wiek, a ten, w Krakowie, w szczególności. Poza tym, żeby pokazać dzieje „przeklętej” rodziny potrzeba kilku pokoleń, stąd nie mogłam umieścić akcji współcześnie. Dojdę do współczesności, ale dopiero w ostatnim, czwartym tomie.

Praca nad którą z Pani książek przysporzyła najwięcej trudności, zawirowań?

Zdecydowanie był to „Dagerotyp. Tajemnica Chopina”. Włożyłam w tę książkę najwięcej pracy i serca, byłam z niej wręcz dumna. Niestety, trzy miesiące po podpisaniu umowy, wydawca zlikwidował wydawnictwo. Książka umarła, bo nikt nie zajmował się już jej promocją. Jakieś tam resztki błąkają się jeszcze po Allegro, poza tym, już nigdzie nie można jej dostać. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda mi się ją ponownie wydać w jakimś prawdziwym wydawnictwie.

Zastanawiam się co jest ważniejsze dla pisarza: uznanie krytyków czy sympatia czytelników?

Myślę, że dla każdego pisarza ważniejsze jest jednak uznanie czytelników, bo przecież to dla nich pisze. Miło byłoby, gdyby i krytycy docenili jego pracę, ale rzadko to idzie w parze. Dlatego ja stawiam głównie na czytelnika i to na jego opinii i sympatii najbardziej mi zależy.

Nad czym Pani teraz pracuje? Kiedy możemy spodziewać się kontynuacji opowieści o rodzinie Bernatów?

Nad dalszymi częściami sagi, rzecz jasna. Drugi tom jest już na ukończeniu, lada chwila postawię ostatnią kropkę, ale to, kiedy się ukaże, zależy już tylko i wyłącznie od mojego Wydawcy. Mam cichą nadzieję, że będzie to jeszcze tej jesieni.